Krawcowa ma coś wspólnego z chirurgiem : kroi, wycina, docina, koryguje ( byle nie po kimś, tego nikt nie lubi), zszywa i jak ładnie szew wyjdzie, to nic nie widać.
Na fali sobotniej fazy na szycie, bezkrwawo skroiłam dwie pary spodni, o ile legginsy do spodniowatych się zaliczają. Z tych dwóch par, jedną zeszyłam, i nie były to legginsy, chociaż zdecydowanie mniej z nimi roboty.
Na spodnie wybrałam granatowy materiał z żakardowym wzorem. Wzór matowy, pod nim lekki połysk. Burda proponuje zamek wszyć w bok, co też uczyniłam. Miałam obawy, że kieszenie będą odstawać, bo jeszcze ten zamek z boku... Wloty kieszeni podkleiłam flizeliną, doszyłam worki kieszeniowe i nie odstają bardziej niż krzywizny anatomiczne na to pozwalają. W końcu na manekina, to żadna sztuka uszyć, ale uszyć na żywą materię, co wykonuje wielorakie pozy, to jest coś. No więc kieszenie nie odstają za bardzo.
Doszło do pierwszej przymiarki. Wciągam spodnie i jak mnie nagle zakłuje w mięsień smukły uda ( ha! nie do uwierzenia, że taki mam! ). Pierwsza myśl: nie wyjęłam szpilki. Jednak zanim wybrzmiała ta myśl, w moim opętanym szyciem umyśle, a już odczułam kolejne ukłucie, tym razem w mięsień obszerny boczny. Kolejne ukłucie odczułam nie powiem gdzie, ale aż podskoczyłam i migiem spodnie zdjęłam...A niech to ! Spodnie gryzą ! Szwy spodni znaczy się ! Kłują!
Ożeszsz, pomyślałam, wy spodnie granatowe we wzór żakardowy! Nie ma tak!
Zajęłam się szwami : obrębiłam je gęstym zygzakiem. Nie powiem, żeby pomogło na 100%, czasem jeszcze jakieś podstępne włókienko zakłuje...
Pasek wszyłam, dziurkę na guzik zrobiłam, a dół nogawek podkleiłam taśmą. A niech znają moje dobre serce - oszczędziłam im wielu ukłuć igłą maszynową, niech mają to na uwadze.