Miałam w tym tygodniu okazję przeczytać kilka dobrych tekstów. O tym, że pomniejszamy wartość swojej pracy prze źle wyrażoną skromność. O tym, że my, kobiety, nie musimy cały czas przepraszać. O tym, że sprzątanie w związku z ... z mężczyzną, oczywiście, nie jest najważniejsze. O tym, że nie musimy robić wszystkiego. O tym, że rodzic nie robot i ma prawo do własnych uczuć. O filozofii nawlekania nitki. Bardzo mądre teksty. Nigdzie niestety nie było o tym, jak żyć pod jednym dachem z trzema facetami. Każdy jest inny. Każdy ma swoje zainteresowania. Każdy chce posiadać swoją przestrzeń. Każdy żąda uwagi. Wszyscy spotykają się w kuchni. Kuchnia - neutralne pomieszczenie, niemal ziemia niczyja. To znaczy nie ich, czyli moja. I tutaj postanowiłam ich zaskoczyć. Postanowiłam odwołać się do ich męskich cech, takich jak odwaga, męstwo, chęć imponowania, sprawdzenia się i rywalizacji. Postanowiłam zagonić... wróć: zachęcić ich do prac kuchennych. Taki przykład:
- Zjadłabym muffiny, może zrobimy je razem? Mąż: - Chce ci się? ( z powątpiewaniem w głosie). Starszy: - O dobra, dobra, tylko skończę tę bitwę... Młodszy: - A z czym będą? Z bananami? A to ja nie będę jadł.
Efekt: zrobiłam sama, napachniłam w całym domu i dobrze, że dwie, jeszcze ciepłe, zjadłam (trochę mnie potem bolał brzuch) i jedną sobie schowałam, bo to był po prostu moment i 21 muffin zniknęło. Ale najlepsze były i to nic, że z bananami i ta bitwa taka zajmująca, i że mi się tak chciało...
Nie poddawałam się. Przykład drugi - przygotowanie obiadu - etap: obieranie ziemniaków. Starszy zgłosił się na ochotnika, dobre dziecko. Ma tylko tę jedną właściwość - poza tym, że zna się na wszystkich czołgach i matematyce - nieustannie próbuje wymyślać rzeczy od nowa. No i wymyślił! Obierając ziemniaki, tak manewrował obieraczką, nadając jej inny kierunek działania, że obrał sobie połowę paznokcia! No i po robocie.
Kuchnia okazała się tematem nie do przejścia. Wyjmowanie czystych naczyń z szafki opanowane do perfekcji. Wkładanie brudnych naczyń do zmywarki budzi obrzydzenie, że takie brudne, łeee.
Z kuchnią dałam sobie spokój na jakiś czas. Sprzątanie za to idzie im zdecydowanie lepiej. Może dlatego, że ogarniają przestrzeń im znaną. I nie muszę nad nimi cały czas stać. A jak nie muszę pełnić nadzoru, to mogę szyć. Mogę im nawet coś uszyć. Mogę nawet uszyć i coś dla siebie. Mogę wykopać taką dzianinę swetrową w romby, co to, nawet wyprana, pod żelazkiem "ucieka". Mogę, ponownie, prowadzić wykopaliska za wykrojem na bluze dla M., który nadawałby się również na sweter. Mogę, a jakże. Przy przymiarce na M. mogę, po cichu, stwierdzić, że niepotrzebnie stabilizowałam dekolt flizeliną przed przyszyciem plisy i trochę się przez to otwór głowowy za ciasny zrobił. Głośno mogę za to śmiało stwierdzić, że głowa za duża. O! Sprzątanie idzie im zdecydowanie szybciej niż mi szycie. Cóż, trzy swetry i bluza (w tym obiad i dwie kawy bez muffin), to niezły wynik. Wszystkie wykroje pochodziły z Ottobre, łącznie z tym dla M. Moja bluza zyskała modyfikację w postaci kapturopodobnego golfa. W ten sposób materiałów w zapasach mi ubyło, ale stopień zadowolenia (czytaj: puszenia się - jaki to ja mam fajny sweter) zdecydowanie wzrósł.
Prace nad wdrożeniem elementów (nieletnich) płci męskich w prace domowe/kuchenne trwają.