Widać - nie widać.
Podejmując wyzwanie uszycia 52 sukienek, zupełnie nieświadomie dołączyłam do grupy uwalniających tkaniny. A moja kolekcja ma potencjał! Czego tam nie ma? Na spodnie, na spódnicę, na żakiet, na kostium rycerza, na małą miss, na Endermana i na kotka, na płaszcz, na futerko.... Odrobina kreatywności i kostium króliczka też będzie ;) No, ale sukienki, sukienki przede wszystkim. Czarny szyfon w kwiatki niebieskie zalegał na półce około 2 lat. Tyleż samo przebywał tam materiał idealnie nadający się na podszewkę. Oba te materiały, pomimo długiego leżakowania, nie zmieniły swego przeznaczenia. Od początku, to jest od momentu zakupu, miały stać się taką oto sukienką:
Na stół trafił arkusz z wykrojami z Burdy 12/2013. Z modelu 121 powstała szyfonowa warstwa wierzchnia. Szyfon okazał się nie taki znowu straszny, chociaż lubi się strzępić i rozchodzić na szwach. Zszywając poszczególne elementy wykorzystałam szew francuski ( ach ten język polski ), czyli najpierw po prawej, potem szycie po lewej stronie materiału. Bardzo elegancki to szew i do szyfonu idealny, niby go widać, a nie widać. Znając swoje "zamiłowanie" do gumek ( chyba, że są to spodnie dla nieletnich ), postanowiłam nie dodawać sobie warstw materiału w pasie. Stąd też spód, zwany podszewką, powstał z połączenia góry od modelu 122 ( Burda 12/2013 ) i klasycznego półkoła, w pasie na gładko. I tak oto powstały dwie sukienki: jedna z szyfonu, druga a la podszewka. Założone razem, w odpowiedniej kolejności, stanowią jedność. Nie stanowią natomiast żadnej ochrony przed zimnem, w związku z tym sukienkę polecam do noszenia w pomieszczeniach zamkniętych o temperaturze +21.
Uwagi na przyszłość: Gdybym jeszcze raz szyła z takiego szyfonu ( czytaj: nic a nic się nie rozciąga ) to górę ( przód, tył i rękaw ) skroiłabym ze skosu... dół pewnie też :)