Taka sytuacja: uszyłam 18 bluz w rozmiarach 146 i 152 w 4 dni. Można? Można. Trzeba tylko przyjąć pewne wytyczne: nie jem, jak nie jem to nie gotuję, nie sprzątam - nie opłaca się, bo robię bałagan na bieżąco, mogłabym też nie spać, ale to już groziło wypadkiem.
18 bluz powstało z dzianiny pętelkowej w dwóch kolorach szarym i turkusowym. Wersja męska bluzy była szara z turkusowym wnętrzem kaptura, wersja damska była turkusowa z popielatym kapturem. 4 dni... nooo dobra, 4 dni z małym hakiem. Jeden dzień zajęło wyliczenie potrzebnego metrażu, zakupy materiałowe (udało się nabyć całość w jednym sklepie stacjonarnym) i sporządzenie wykrojów w dwóch rozmiarach na bazie modelu z Ottobre. Kolejny dzień spędziłam na krojeniu i dopiero po tym zajęłam się szyciem, które wypełniło mi cztery dni. Czyli w sumie sześć dni, w siódmym odpoczywałam. Normalnie jak na taśmie, tylko wszystkie elementy przechodziły przez moje ręce. Potem bluzy trafiły do firmy robiącej nadruki i każda uzyskała odpowiednie imię.
W taki sposób grupa dziesięciolatków otrzymała praktyczny prezent, który stał się prezentem godnym pozazdroszczenia. Wiadomo, mamy takie bluzy, jakich nie ma nikt. I nieskromnie powiem, że bluzy są w użyciu stale. Materiał dzielnie znosi pranie, naciąganie, rzucanie w kąt, ścisk w plecaku i zwis na wieszaku. Napis też nie odniósł uszczerbku na swej jakości.