Nie ma szycia bez przygody. Co tam przygoda! To był thriller! Dożynki w senie dosłownym i w przenośni. Wszak za tydzień w wielu gminach rozpoczyna się Święto Plonów. Obrzędy dziękczynne, zabawy regionalne i na wieczór "gwiazda estrady", a potem pokaz latających sztachet oraz lekkiego sprzętu rolniczego (zależy jak mieszkańcy przyjmą gości). Ale wracając do szycia... to były dożynki, którym bliżej było do harakiri. Wymyśliłam sobie sukienkę na koniec lata. Lekka bawełna w kwietny wzór miała jedną dosyć szczególną zaletę: otóż cenę - 8 zł/m. No to jak było nie kupić? Kolejną cechą była jej przeźroczystość, na co, w czasie zakupu, nie zwróciłam uwagi, a co stało się przyczyną całej serii niefortunnych zdarzeń. Czyli nie było jak u Hitchcoca, trzęsienia ziemi, tylko słodkie love story. Wyprałam materiał, jak zawsze przed szyciem... Pomyślałam, skroję sukienkę po skosie, będzie się lepiej układała. Pomysł był dobry i materiału było wystarczająco. I wtedy zuważyłam, że poza lekkością, drobnym, ażurowym wzorem i kwietnym rzucikiem, materiał jest dosyć prześwitujący. Trzeba podszyć podszewkę. Najlepiej lekki batyst. Nic trudnego, mam taki, tylko gdzie ja go wcisnęłam, nooo gdzie ja go dałam... Wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi... jak wywaliłam wszystkie materiały, które posiadam, bo gdzieś ten biały batyst był... Oczywiście znalazłam go na samym końcu, gdy prawie wszystkie materiały wylądowały w szafie równiutko poskładane. Całe pół metra! No dramat, szyciowy dramat. Nic to jednak, zamieniłam pomysł na podszewkę z batystu, na podszewkę z bawełny, takiej zwykłej, jakby na prześcieradło (do środka wszak nikt nie zagląda). Wycięłam poszczególne elementy, ale kierunek ułożenia formy był po nitce! Całkowicie wyleciało mi z głowy, że części wierzchnie są krojone po skosie! Mało tego, pozszywałam wierzch i podszewkę razem, bo i to bawełna i to bawełna... Przymiarka, a tu się wszystko skręca i zwija, o ja cię kręcę. No jakiś dramat, odcinek drugi. Prucie, spinanie, przeszywanie, prasowanie, się marszczy, no to znowu: prucie... krew idzie oczami (to już american crime story). Jakoś to ogarnęłam, do perfekcji daleko. Bo gdyby było odwrotnie, materiał wierzchni, krojony po nitce, a podszewka po skosie, to nie byłoby tyle zachodu. Niestety, nieustająco się uczę, się uczę na własnych błędach. I coś na pamięć muszę wziąć... Z ciekawostek, podszewkę dołu, zwykłą bawełnę, usztywniłam krochmalem w spraju do koszul. Natomiast zamiast odszycia dekoltu i pach zastosowałam plisę krojoną ze skosu. Gdyby jeszcze odszycie miało mi odstawać, to krew tryskałaby jak u Tarantino. No ale mam, mam sukienkę na koniec lata, na dożynki, na imieniny u Teściowej. Wykrój góry pochodzi z Burdy 8/2011, model dla wysokich 125 (nie skracałam). Dół to "prawie" koło, czyli mój ulubiony wykrój Burda 4/2007, model 104.