Niedziela w kolorze orange.
Jak na osobę, która za czarnym nie przepada i lepiej jej w kolorze, to sporo szarego naszyłam. A teraz pora na kolor i pora na pozbycie się dresików bez wyrazu, i pora na przygotowania do wiosny, i pora na obudzenie w sobie pokładów energii, i pora pozbyć się "nie-chce-mi-się". Zacznę jednak od koloru, koloru zalegającego, koloru nadającego charakter tkaninie zwanej punto. Z materiału, który w swym zaleganiu niejeden raz zmienił swoje przeznaczenie, i z wykroju na bardzo elegancką kreację, powstała sukienka codzienna. Sukienka w kolorze pomarańczowym.
Wykrój pochodzi z Burdy 10/2012, model 128. Jakieś zmiany? A owszem, wszak zamiast proponowanej organdyny użyłam dzianiny. Zmiany były nieuniknione. Zwęziłam plecy, jak zwykle za szerokie były. Już na etapie krojenia zmieniłam podkrój rękawów, by wszyć je wyżej. Zwiększyłam podkrój dekoltu przodu i tyłu. Oczywiście zmiany spowodowane były nie tylko doborem tkaniny, ale i jej ilością. Stąd i krótki rękaw i długość spódnicy - 58 cm. Do tego ta moja maszyna, no obraziła się, czy coś...? Znowu się zbuntowała i musiałam się przesiąść na cięższy kaliber, Finesse ( nie daj Boże, jakby tak na nogę się zsunęła, no po nodze ). Takie pomarańczowe punto bardzo przyjemnie się szyje i nie trzeba obrzucać, ale jak ktoś chce...