Projekt 52/52 - Meta.

  Ma być prawda, cała prawda i tylko prawda? Szczerze? Rok 2016 był Rokiem Sukienki. Bez wątpienia! 52 sukienki w 52 tygodnie roku. Chciałam, żeby się udało. Przechodziłam od stanu euforii, do poczucia, że "to się nie uda". Miałam nadzieję, że jednak się uda. Projekt 52/52 był moim pierwszym takim wyzwaniem. Pośród tzw. szarej codzienności: praca, dom - dzień świstaka bez recepty, miałam sobie udowodnić, że stać mnie na więcej, że mogę więcej. Dodatkowym bodźcem do wytrwania w postanowieniu było: "co ludzie powiedzą, jak się wycofam". Wiadomo, czynnik ludzki bywa decydujący. I wytrwałam. Jest styczeń roku 2017 i mam 52 sukienki. I wiem, ile zaangażowania wymaga taki projekt. Wiem, ile trzeba poświęcić, by dojść do wyznaczonego celu. Wiem, że czasem trzeba powiedzieć nie, czasem trzeba wybierać. Wiem też ile satysfakcji daje wytrwanie w postanowieniu. Dałam radę! A co się okazało największą przeszkodą? Czas! Za nic nie chciał się dostosować do mnie. Bo uszycie sukienki, to było 50 % sukcesu. Pozostawało jeszcze zrobienie zdjęć i opisanie procesu twórczego w sposób nadający się do czytania. Na jeden epizod przypadało od 50 do 75 zdjęć, które gdzieś trzeba było zrobić. Oczywiście mało które zdjęcie mi się podobało, bo a to plener nie taki, a to światło kiepskie, a to włosy, a to ręka, a to wieje, nie wieje, marszczy się, odstaje... A M. tylko mówił: "nie jestem Tyszką!" i trwał dzielnie z aparatem na posterunku, za co należy mu się order (chociaż chętniej przyjmie nową kurtkę zapewne ;) ). Potem następował etap literacki. Pisało się dobrze, albo nie. Niejednokrotnie wena do szycia nie szła w parze z weną do pisania. To były długie godziny, w których często pojawiał się pomysł na nowy epizod, a post do bieżącego nie posiadał ani słówka. Były i takie momenty, gdy słowotok mnie nie opuszczał i post pojawiał się w 30 min. I tak z tygodnia na tydzień. W drugim kwartale roku przestałam szyć impulsywnie, a zaczęłam planować, chociaż pojawiały się sukienki szyte pod wpływem chwili. Raz w miesiącu urządzałam "wietrzenie tkanin" (wywalenie całego zapasu najczęściej na podłogę), by znaleźć ten jeden i go "uwolnić", albo stwierdzić, że trochę go za mało... Moje zasoby tkanin znacznie się uszczupliły, ja ani trochę ;). Epizod za epizodem, czas nie zwalniał, ja nie odpuszczałam. Tak minęła wiosna, wspaniałe włoskie lato, nadeszła jesień i ta okazała się decydująca. Szycia przybyło. To było moje być, albo nie być. Wtedy postawiłam na szali moje szycie, zainteresowania, uczucia i określiłam moją dalszą drogę. W grudniu chciałam wnieść pod obrady sejmu wniosek o przeniesienie świąt. Niestety, Nieletni mocno protestowali. Szkoda, że w tym proteście nie zablokowali kuchni... Odpadłoby mi gotowanie, a przybyłoby mi czasu na szycie, ze sprzątaniem dawno dałam sobie spokój.

Teraz będzie trochę jak na gali wręczenia Oskarów, ile mam czasu? ;) WOW!!! 52 sukienki!!!!  Dziękuję Wszystkim którzy przeszyli ze mną ten rok. Mam nadzieję, że udało mi się zachęcić Was do szycia. Dziękuję za wszystkie miłe słowa komentarzy, które dodawały chęci do dalszej pracy, a które czytałam z wielką radością. Dziękuję za wszystkie cenne porady i uwagi, bez których moja edukacja krawiecka nie posunęłaby się ani trochę do przodu. Dziękuję Tym, którzy trzymali za mnie kciuki. Dziękuję Mojej Rodzinie, która to wszystko wytrzymała (ale która niekiedy dziwnie na mnie patrzyła). Dziękuję Mężowi, który jest autorem wszystkich zdjęć na blogu, który dzielnie znosi piętrzące się sterty Burd (które mają swoje miejsce w szafie, ale poza nią im lepiej), i nie zwraca uwagi na porozkładane materiały i nitki wszędzie. Dziękuję.

Przejdźmy teraz do danych statystycznych. Jak donosi OZMK (Ośrodek Zużycia Materiałów Krawieckich) Projekt 52/52 pochłonął : 85,15 m tkanin i dzianin!!!!!!!! 11,10 m podszewek (wiskozowych, bawełnianych, elastycznych). 1,80 m tiulu (myślałam, że więcej). 27 sztuk zamków (metalowe: 3 krótkie i 1 długi, kryte 23). Dwa metry krawieckie - oba przecięłam przy krojeniu materiału. 0,5 m fiszbin. Złamanych igieł, zgubionej kredy, stępionych skalpeli, kilometrów nici i rozsypanych szpilek nie liczę. Nie mam też danych o zużyciu flizeliny, a była przyklejana na pewno. I taśma termiczna do podklejania też była w użyciu. W podsumowaniu należy uwzględnić wzrost umiejętności krawieckich i wiary we własne możliwości, element niepoliczalny, ale naocznie udowodniony.

 I tyle.  Koniec? Co dalej?

Dalej już jest, szyję.

 

 

Epizod 52/52

Koniec. Grande Finale. Ostatni tydzień 2016 roku dobiega końca. Ostatni dzień 2016 roku. Koniec projektu. Zapraszam na ostatni post z cyklu 52/52. 52 sukienka stała się faktem. Droga do niej była kręta. Wymyśliłam sobie sukienkę z frędzlami. Takie długie na 90 cm, doszywane do góry gorsetu. W pasmanteriach nie było takich. Pozostawało wycinanie z lycry lub ekoskóry. Wybrałam tę pierwszą i spędziłam uroczy wieczór mierząc, kreśląc i tnąc nożem krążkowym. Przypłaciłam to brakiem czucia w lewej ręce (która dociskała listewkę) przez kolejną dobę. Potem okazało się, że takie długie frędzle...yyy...no...to nie to... Umocowane do góry gorsetu robiły ze mnie totalną i całkowita tubę, bez talii i w ogóle. Podobno najlepsza jest gruba linia, bo wyraźna, no ale nie tym razem, bo bazę, bazę miałam świetną. Wykorzystałam na nią model 116 z Burdy 12/2010 i przedłużyłam, tym razem tyle ile trzeba, a nawet więcej. W zapasach szwów bocznych zrobiłam tuneliki i wsunęłam w nie fiszbiny. Reszta trzymała się sama ;) Tylko te frędzle... uparłam się na nie i musiały być. Kolejny wieczór spędziłam na rozmyślaniach. Zawdziałam bazę na manekina, przyrzuciłam frędzlami i myślałam i czekałam na oświecenie... Jak już zaczęłam odczuwać dyskomfort zbyt długiego leżenia na lewym boku, nastąpił przypływ inwencji twórczej. Z racji zbyt późnej pory jej wykonanie nastąpiło dnia następnego. Postanowiłam frędzle doszyć na wysokości pasa, a na dekolcie wykonać "dekorację" z frędzli skróconych do 12 paseczków. Paseczki te zostały umocowane od góry gorsetu do srebrnego paseczka u szyi. Srebrną pasmanterię nabyłam w trybie natychmiastowym i natychmiast ją wykorzystałam. Dekoracja u szyi i w pasie była niemal oczywistą oczywistością. Spód srebrnej obroży stanowi bawełniana tasiemka, do której są umocowane czarne paseczki z lycry. Dodatkowe zapięcie nie było konieczne, gdyż ogniwa łańcuszka rozpinają się bardzo łatwo i tak samo łatwo zapinają. Więcej zabawy było z doszyciem srebrzystości w pasie. Zanim to nastąpiło, krytycznie odniosłam się do samodzielnie wykonanych frędzli i wycięłam je w pień, skracając do długości ok 65 cm. Mało tego: każdy z nich OSOBNO przyszyłam do paska dzianiny, usztywnionego flizeliną. Potem dopiero przyszyłam je w pasie. A potem na to naszyłam srebrny łańcuszek, ogniwo po ogniwie, tymi ręcami... I tymi samymi ręcami, ogniwo po ogniwie odprułam, bo za ciasno go przyszyłam, likwidując przy tym efekt fal Dunaju. Potem to już tylko stylizacja, makijaż, fryzura, fotograf, plener... Aaaa i frędzle, frędzle trzeba było przyciąć do kolanka, w czym niezawodny okazał się M. Ten to ma oko ;) Gotowe. Sukienka tym razem przyćmiewa buty, baza zachowuje się przyzwoicie: można w niej siadać i w ogóle, fiszbiny się nie wbijają, ani nie wybrzuszają. Frędzle, frędzle zaś wspaniale prezentują się w ruchu i są zachwycające. 

Koniec. 

   

Epizod 51/52

    Sukienka w dwóch wersjach. Wersja pierwsza pt.:" -300 do seksu", ale można się pokazać teściowej i innym gościom przy świątecznym stole. I wersja druga, ogólnie mówiąc, mocno okrojona... A wszystko w przedświątecznym tygodniu, w którym miałam wykazać się rewelacyjnym wprost zorganizowaniem. Organizacja czasu miała polegać oczywiście na tym, że niekoniecznie na mnie miały spaść najcięższe przedświąteczne obowiązki... Tak przynajmniej zalecały Mądre Kobiety (te najmądrzejsze udały się na ciepłe wyspy...) Organizacja udała mi się w 70%. Uszyłam cztery małe kiecki, jedną dużą - zamszową świąteczną wygodną, zaliczyłam dwie wigilie klasowe, oblekłam 28 baniek białą elastyczną koronką, coś tam ugotowałam, trochę posprzątałam, wyhaftowałam różę i uszyłam sobie sukienkę do projektu... Tak, sukienka ta, to realizacja pomysłu, do którego, od ponad roku, próbowałam przekonać niektóre kobiety z otoczenia. Widocznie jednak, miałam to najpierw przetestować na sobie.  Miało to wyglądać tak: szyjesz sobie sukienkę a la mała czarna, a do niej spódnicę z tiulu, szyfonu, czy takiej na przykład tkaniny nieokreślonej, która poza przejrzystościami, cekinami, posiada jeszcze "futrzane" kratkowanie. Spódnica może być z koła, półkoła lub zakładek. Efekt końcowy: masz sukienkę klasyczną, wąską lub sukienkę z rozkloszowanym dołem. Dobrze? Dobrze... Albo nie... Bo na przykład między barszczem, rybą a kompotem zapominasz, że wykrój z którego korzystasz pierwotnie jest wykrojem na dłuższą bluzkę i zamiast dodanych kiedyś 20 cm, dodajesz tylko 10! No, ale ma to być w zasadzie sukienka z rozkloszowanym dołem, więc takie przykrótkie spodnie warstwy mogą być przykrótkie. Jednak trochę szkoda, że przykrótkie, bo rąk do góry podnieść za bardzo nie można, a przebywanie w świątecznej kuchni w pozycji na baczność, nie jest wskazane... Mało tego, że rąk do góry podnieść nie można, to każde wzruszenie ramion tworzy "gustowny" garbek na szwie ramiennym - do korekty poświątecznej. Ustaliwszy, że jednak nie będę przy gościach biegać w wersji mocno okrojonej z długości, przywdziałam warstwę wierzchnią. Cóż, trzeba mieć w sobie "odrobinę" samokrytyki: chociaż materiał baaardzo fajny, to te zakładki, to nie dla mnie, a rękami ruszać muszę.  Ale ja tak bardzo chciałam mieć sukienkę z tego przedziwnego materiału! A nie chciałam go doszywać na amen do czarnej "andżeliki". Pośpiech, pośpiech i gotowanie i święta i choinka i bańki, no i test wersja 01 do poprawki. 

Miłej reszty Świąt ;)

Epizod 50/52

A materiał leżał i leżał. I nikt na niego nie zwracał uwagi. I smutno mu na pewno było, że nikt nie widzi jego potencjału. A jego walory dodatkowo podkreślała cena - 10 zł za metr. Przy takiej zachęcie, nawet jakby miało się nie udać, to dwa metry można było brać w ciemno. Ale ja miałam wobec niego plany od samego początku. I nie zakładałam, że nie wyjdzie. Z założenia miało wyjść, tylko nie do końca wiedziałam czy sukienka, czy spódnica. Projekt 52/52 pomógł podjąć decyzję - sukienka. Materiał, to oczywiście poliester, w przeważającej ilości, i z domieszką elastanu, w ilości śladowej. Kolor, w zależności od kąta padania światła, z grupy zieleni i "błyscy się jak lybka". Do tego materiał z włosem a la welur, i z deseniem w drobne fale (czyżby zasłonowy?). Z początku chciałam materiał łączyć z tiulem elastycznym czarnym, tzn. dekolt przodu i tyłu oraz rękawy miały być z siateczki. Doszłam jednak do wniosku, że wolę coś bardziej uniwersalnego. Wybrałam model 125 z Burdy 3/2016. Bardzo fajny model, bardzo. Góra z nietuzinkowymi cięciami i dół, dół r e w e l a c y j n y - z kieszeniami i z zakładkami i z kontrafałdą. Super. Muszę sobie taką spódnicę uszyć. Zanim to jednak nastąpi... jeszcze o sukience. Zrezygnowałam ze stójki. Dekolt w łódkę jest moim ulubionym. Całą sukienkę podszyłam turkusową podszewką. Części sukienki z podszewki, nauczona własnym doświadczeniem (bo wiadomo: najlepiej uczymy się na błędach własnych), skroiłam ze skosu. Podszewka w ten sposób krojona lepiej układa się pod materiałami z małą ilością elastanu, do dzianin polecam podszewki elastyczne. Podkroje pach, dekolt przodu i tyłu, linię wszycia zamka krytego, podkleiłam flizeliną elastyczną. Dół sukienki wykończyłam taśmą do podwijania. I jak wyszło? Myślę, że nieźle. Nie napiszę, że to kolejna świąteczna sukienka, bo wyjdzie na to, że będę w święta przebierać się średnio co godzinę... Dobra, ze cztery sukienki założę... rodzina duża, można odwiedzać...

Dobrego tygodnia Wszystkim :)

Epizod 49/52

  Cokolwiek napisałabym o sukience nr 49 i tak największe wrażenie zrobią buty. Ha! Model wysoce ekstrawagancki, srebrny, wycinany, sznurowany i z zameczkiem. Po tygodniach biegania na płaskim, taka wyprawa na szpilce, nawet w celach sesyjnych, grozi licznymi urazami. Na szczęście przetrwałam. Ortopedia nie odnotowała mojej obecności. Za to nieliczni spacerowicze, otuleni w ciepłe szale, czapki i kurtki, zapewne wysłaliby mnie na obserwację na oddział psychiatryczny. Jednak nie ma co wchodzić w rolę szafiarki, buty to buty, potrzebne były do stylizacji, a że TAKIE, cóż... Sukienka natomiast jest wynikiem dwudniowych przemyśleń i trzydniowego szycia z doskoku. Najpierw się zastanawiałam, czy uszycie całej sukienki z żakardowej dzianiny, nie upodobni mnie do krzesła w stylu Ludwik XVI. Potem pojawiła się myśl o połączeniu dwóch tkanin o różnej strukturze: dzianiny żakardowej i tiulu elastycznego. Była to dobra myśl. Góra sukienki powstała więc z wykroju z Burdy, numer niezidentyfikowany, ale dobry. Dół to dwa koła, co miało pogłębiać odcień tiulu, na podszewce. Do podszewki dodatkowo doszyłam falbanę, która ma subtelnie unosić tiul. Oczywiście tiulowy dół zaliczył obowiązkową dobę zwisania w celu obwiśnięcia. I daję słowo, naciągnął się, aż miło. Równałam i równałam, aż zaczęłam się obawiać, że mini zrobię. W bok wszyłam kryty zamek, co ułatwia użytkowanie sukienki, gdy podszewka nie jest rozciągliwa... Zużyłam: 70 cm dziany żakardowej, 3 m tiulu i 1,2 m podszewki, do tego jeden zamek i resztę szpulki granatowych nici.  A potem pojawiły się buty, bo trzeba projekt zakończyć z przytupem...

Epizod 48/52

  Jak zima co roku zaskakuje drogowców, tak mnie co roku zaskakuje 1 grudnia. Co roku mam ochotę zawołać za klasykiem: "Matko Bosko, dzik!". 1 grudnia symbolizuje zmianę czasu na przedświąteczny, wszystko wtedy wariuje. 1 grudnia, albo się stwierdza, że jeszcze ho ho ho, ile czasu do świąt ( to wtedy, gdy w ręku macie bilet na Fuertawenturę i w planie święta z rumem pod palmą ), albo że już dawno jesteście spóźnieni, i że na pewno z niczym nie zdążycie... W tym roku 1 grudnia napisałam w trybie nagłym i "do wszystkich" o przełożenie świąt, bo się nie wyrobię... Ja się nie wyrobię, fotograf padnie, Nieletni będą niedożywieni, dom będzie się nadawał tylko i wyłącznie do programu "Clin ten syf", a ja na SOR. Od naciskania pedału maszyny będę miała niekontrolowany odruch stopą prawą. Może to mieć wpływ na bardziej agresywny sposób poruszania się samochodem po ulicach, albo stojąc na światłach lub w przedświątecznym korku, będę robiła wrrrrymmm, wrrryyymmm, wrrryyymm, wywołując tym krzywe uśmieszki ospojlerownych rajdowców ulicznych... Tymczasem, tymczasem ...wdech... mamy 4 grudnia, AD 2016. Wdech nosem... wydech ustami... niedziela dobiega końca... wdech nosem...wydech ustami... i myślimy o tkaninach, z których uszyjemy przepiękne i jedyne w swoim rodzaju kreacje. Nasze myśli przepełniają wizje projektów szyciowych...  i wcale nie szytych w niedzielę rano... A jak już ostatecznie szytych w niedzielę rano, to z dzikiej tkaniny (futro z węża z lekkim rozmazem w kolorach energicznych) "scubanej" i ze sprawdzonego wykroju (Szycie krok po kroku 1/2012). Można dodać zamki dla urozmaicenia i lekko wymodelować na zaszewkach i szwach, no pozwężać po całości.  I wdech...