Filip:
Pewnego dnia Mama zapytała mnie, czy chcę nauczyć się szyć. Zaskoczyła mnie ta propozycja, lecz podjąłem wyzwanie. Spodziewałem się czegoś „hardcorowego”. Cięcie materiału poszło łatwo, a pierwsze szwy na ścinkach były łatwiejsze niż myślałem. Maszyna miała kopa jak beemka, ale udało mi się ją ujarzmić. Podwijanie nogawek było trudniejsze od zszywania, ale najbardziej denerwowało długie wciąganie gumki. Moje pierwsze spodnie „Kraciaki” bardzo mi się spodobały.
Odmeldowuję się :)
Mama:
I jak się podoba? Na początek wybraliśmy prostą formę gatków do spania. Raz, że proste, dwa, że odnotowano brak takowych w szafie (pod łóżkiem też nie zostały namierzone, a czasem co nieco można tam znaleźć...). Obawiałam się, że pokolenie wszelakich aplikacji na smartfon i komputer będzie oczekiwało natychmiastowego efektu swoich poczynań, że znudzi się po pierwszym szwie i że będzie działało na łapu-capu (czego spodziewali się niektórzy, życząc z przekąsem "no to powodzenia"). Ale nie. Od momentu rozłożenia materiału (bawełna kraciasta, na koszule za gruba) na stole, do obcięcia ostatniej nitki, zainteresowanie nie gasło. Naprawdę podobało mi się to. Posadziłam Debiutanta przy coverlocku, opcja zszywanie plus obrzucanie sporo ułatwiła. Do tego zawiłość mechanizmu: silnik, zakładanie nici, naprężenia, próby na "dzikich kawałkach" - faceci są jednak bardziej techniczni. Podwijanie nogawek i przeszycie tunelu na gumkę odbyło się na wysłużonym Łuczniku, który już "takiego kopa nie ma jak coverek". Zauważyłam, że Starszy ma jeden odruch, którego ja się nie nabawiłam i pewnie już nie przyswoję, otóż obcina nitki zaraz po zakończeniu szwu. Ja zakańczam, ale zostawiam sobie smętne wąsy na koniec. Jak nic musi mieć coś w genach... Radość z samodzielnie wyciętych i zeszytych gatków ogromna. Kolejne pomysły buzują w mózgownicach: od worków na w-f (stare są stare?!), przez poduszki, po bluzy. No i jakiś "hardcore" muszę wymyślić. Dumna jestem :)