Było tak: dawno, daaawno temu, kupiłam pikówkę, z której miała powstać kurtka dla M. i elementy do dwóch kurtek dla Dzieciopodobnych. Założenia były takie: M. miał w niej wyglądać przeprzystojnie, wraz z Dzieciopodobnymi. Oczywiście wszyscy mieli głowy odwracać za nimi, gdyby szli ulicą. Jak to w bajkach bywa, nadmierna pycha została ukarana: czar został rzucony (jakaś pomroczność padła na szyjącą), nożyczki przeklęte, model zmienił formę, maszyna zaniemogła. Nie pojawiła się, niestety, żadna wróżka, ani rycerz w lśniącej zbroi na białym koniu (chociaż praktyczniejszy byłby kurier w stroju czerwonym z dobrej marki maszyną pod pachą, ale też się nie pojawił). Pikówkę, zwiniętą wraz z wykrojem, szpilkami, zamkami, pochłonęła ciemność szafy. Upłynął czas, zmieniły się oczekiwania, pojawił się pomysł i chęć zwalczenia złego uroku. Pikówka ujrzała światło dzienne. Nie wyglądała najlepiej, cała zmięta. A nadmienić muszę, że w chwili odkładania jej do szafy, miała już kształt kurtki, która za nic nie chciała dobrze leżeć. Po rozprostowaniu nadal się nie nadawała. Nadawały się za to niektóre jej elementy i zamki, i podszewka. Ale jak myślicie sobie, że ochoczo przystąpiłam do prucia, to jesteście w błędzie. Prucie było ostatnią czynnością na liście rzeczy odczyniających urok. Do nowego projektu potrzebowałam: karczek tyłu i przodu, boki, część rękawów, więc sobie je po prostu wycięłam. Nędzne resztki pikówki wylądowały w szafie, jako "przydaś". Pozostałe elementy nowego projektu, czyli kurtki, powstały z flauszu granatowego prasowanego, który to kupiłam w przypływie nagłej wizji. Wykrój powstał na bazie 139 z Burdy 2/2016, odpowiednio wydłużony. Wyobraźcie sobie jak wyglądał dom po szyciowym weekendzie: ja szyłam, to, wiadomo, nic nie zrobiłam, M. też nic nie robił, bo trzymał kciuki, żeby mi wyszło. Dzieciopodobni grali na kompie... czyli jakby ich nie było. A wyszło tak: małą stójkę powiększyłam i dodałam zapięcie na srebrzyste napy. Plisę zapięcia przodu poszerzyłam tak, aby pod nią skryła się plastikowa kostka zamka. Nie dodałam żadnych ukrytych zapięć, plisa trzyma się nieźle. Podkleiłam ja flizeliną, oczywiście. Jednak mogłam cały przód podkleić... A do wszystkich kieszeni, kieszonek i ozdobników przy rękawach wykorzystałam zamki "plastikowa kostka". Pod spód skroiłam podszewkę pikowaną z ociepliną, bo M. stwierdził, że będzie mu zimno, jak dam zwykłą podszewkę. Mówisz - masz. Flausz plus ocieplana podszewka - nie trzeba zakładać sweterka. W ogóle, już w trakcie szycia stwierdziłam, że trochę taki "star trek" mi wychodzi. M. nie przepada za S-F, ale mnie się podoba... Aaaa jakby ktoś chciał z przerabiać model wiosenno/letni na jesienno/zimowy, niech pamięta o dostosowaniu wykroju do materiału. Te cieplejsze są z reguły grubsze, więc przy krojeniu ja dodaję większy niż zwykle zapas na szwy. I tak oto udało mi się odczarować pikówkę. Chyba po prostu nie chciała tworzyć kurtki kufajkopodobnej. Chciała być częścią lepszego modelu.