Ciao! Kto obawiał się, że nie będzie miał postu do porannej poniedziałkowej kawy, może odetchnąć... Jestem. Bez wielkich planów. Bez szalonego Projektu. Maszyny są. Materiały są. Pomysły są i praca jest. Teraz będę jak Syzyf, toczyć pod górę kamień. Góra leży w paśmie trzeciego wieku, a na jej szczycie pisze "emerytura - wysokość "to zależy". Zanim jednak tam dotrę, mam zamiar przeszyć kilometry tkanin i setki szpulek nici, złamać dziesiątki igieł i nie wyjść przy tym z siebie. A nie jest to wcale takie trudne, jakby się wydawało. Można poćwiczyć na sobie, w ramach autocoachingu. Zorganizowałam sobie takie szkolenie. Wszystko zaczęło się od tego, że zimno (botoks się ścina), jak zimno, to najlepiej w kurtce, jak w kurtce, to jakiejś fajnej, ale ciepłej. Materiał prawie się zleżał (jeszcze trochę i doczekałby świadczeń). Cienki ortalion w kolorze soczystej czerwieni (kolor zalecany przez GOPR, ułatwia szukanie w razie W, więc się zastosowałam), okazał się naprawdę cienki. Wykrój już miałam z Ottobre 2/2015. Sprawdzony na kurtce od deszczu i wiatru. Ochoczo przystąpiłam do szycia, by po kilku godzinach mieć nieodpartą ochotę porzucenia całego kramu. Ortalion marszczył się na szwach jak diabli!!!! I co? Pomysł był taki, żeby jechać do materiałowego po inny ortalion, albo codurę. Jednak postanowiłam w tym roku twardym być. Nie pojechałam. Poprułam przody jeszcze raz. Podkleiłam szwy paskami flizeliny, która tak bardzo przyklejać się nie chciała, i dopiero wtedy zeszyłam. Efekt prawie, prawie. Kolejna zagwozdka - zamki. Jak doszyć tak ciężkie zamki do tak cienkiego materiału? O tak, tak sobie wymyśliłam, że będzie dobrze. Podkleiłam miejsce wszycia zamka flizeliną, potem doszyłam cienką ocieplinę, a potem zamek. I voila. Trzyma się pięknie, nie ciągnie materiału w dół i nawet nie marszczy. Kolejnym etapem było zszycie warstwy ocieplającej. Wybrałam dosyć grubą ocieplinę na podszewce. Zeszyłam, złożyłam dwie warstwy razem... i miałam ochotę kolejny raz sprawdzić jak lata ortalion. Wszystko się marszczyło! Nie tylko na szwach! Wszędzie! Jednak "twardym trza być". Kolejne podejście. Kieszenie. Ze trzy godziny je szyłam (z przerwą na kawę). Do środka kieszeni wszyłam miękką bawełnę, bo to żadna przyjemność wkładać rękę do śliskiej, zimnej kieszeni. Wykończyłam kapiszon czarnym futrzakiem. Potem doszyłam pikówkę. Podwinęłam rękawy. Podwinęłam dół. Wciągnęłam gumkę, czerwoną, okrągłą, zablokowałam stoperami od wewnątrz. Ale może być. Co prawda, nie wzięłam pod uwagę, że tym razem kurtka nie tylko od wiatru i deszczu ma być, ale także od zimna.... Ale może być. Zakładam, że na emeryturze będę mniej "przypakowana". Tymczasem może być. Może wstąpię zawczasu do Senior Club Open?