Zaginione

 Dzieci rosną. Na pewnym etapie zmieniają swoją długość z miesiąca na miesiąc i to w sposób zupełnie zaskakujący. Jednego dnia są malutkie słodziutkie, rozkoszniutkie, a następnego chude, jakby nie jadły i długie, jakby je kto naciągał. I pojawiają się problemy modowe : już nie założy tej dziecinnej bluzy z autkiem! A spodnie? Najlepiej szerokie dresy. No i zaczęło się.

 Braki w garderobie

dziecięcej !

- o, co za niefortunne określenie, toż to poważny powód do dąsów - spowodowane: raz -  rośnięciem , dwa - gustem , sprawiły, że przejrzałam arsenał z materiałami i znalazłam pomarańczowy polar, który mocy urzędowej nabierał od jakiegoś czasu oraz dzianinę w paski. Miała być moja, ale paski podobno poszerzają, za to chudym nie zaszkodzą.

 Z polaru jak z polaru, szybko łatwo i przyjemnie. Bluza na styl koszykarski, tak mi się przynajmniej wydawało.

 Zameczek wszyty, żeby główka z ogromem wiedzy przeszła bez szwanku. Kieszenie na papierki po cukierkach, że to niby się nie dowiem, na co poszło kieszonkowe.... he he he... I już.

 Bluza numer 2 - w paski. Trochę więcej kombinowania, bo poza zamkiem jeszcze plisa poprzeczna i kaptur i wykończenie z dzianiny szarej i te paski!

 I padło zdanie: jak to dla mnie, to ja w tym chodzić nie będę! O żeszszszsz, a ja

się tak staram, krwi sobie upuszczam ,żeby dziecię ciepło i ciekawie odziane było, a tu masz - bunt, a przynajmniej pierwsze jego oznaki.

Cóż , wykończyłam. Na półkę położyłam.

 Dnia następnego Starszy poszedł do szkoły w bluzie pomarańczowej - wrócił bez. Bluzy nie ma. Zaginęła. Na pytanie czy szukał, skwapliwie odpowiada, że tak, że wszędzie. Co za poczucie straty! Tak się dobrze szyła, taka miła i ciepła.

 Pech, dnia następnego do wyboru pozostał sweterek w romby lub bluza w paski. Wiadomo, sweterek tylko w niedzielę i to z bólem serca. Z rozpaczą w oczach "co ludzie powiedzą?", zawdział bluzę w paski. Wrócił bez!!!! Ożeszszsz, na złość mnie i by pozbyć się wrednego ciucha, zgubił!!! Może ktoś mu powiedział, że nie fajna, że... matczyne serce zalało współczucie. Cóż, pech....

 Ale... pojawiła się też taka myśl, lekki podszept krawieckiego ego : no no , jak już moje uszytki kradną, to muszę nieźle szyć...

 Jak to jednak bywa, przypadki rządzą losem. Niedawno, będąc w szkole, podzieliłam się moimi podejrzeniami o działalności kolekcjonera ubrań i otrzymałam odpowiedź, że przecież pani z szatni na pewno coś wie o rzeczach zagubionych. Wiedziała, a jakże! Pomarańczowa bluza i w paski leżały sobie na półce z rzeczami znalezionymi na terenie szkoły, a było tego trochę...

 Tu nie szukał. No wiadomo, lekcje się tu nie odbywają.

Bluzy odnalezione.

Ciepło, cieplej..

Ale się szyło! Szast prast i już.

Polar to fajny materiał. A jeszcze TAKI polar podnosi wartość uszytego ubrania, szczególnie dla jego odbiorcy. No i dla małych szyje się szybko.

To kolejny fun art, tym razem dla miłośniczki wkurzonych ptaków. Przedświąteczne portale doniosły, że dzieci nie cieszą się z prezentów, jeśli są to ubrania. A guzik ! Można kupić skarpetki i SKARPETKI. Należy wcześniej się zorientować, co kto lubi, a to wymaga trochę zachodu. Jednak, jak już zgłębimy tę tajemnicę, to radość obdarowanego jest naszą radością.

 Tak było i w tym przypadku. Euforia pod choinką. Efekt tego jest taki, że Mała chodzi w tym codziennie do przedszkola, koleżanki zazdroszczą ( a nic nie wpływa tak dobrze na kobiece samopoczucie, jak wywołanie zazdrości u innej kobiety, nawet w tak młodym wieku ;)), a Mama nie drży, że pociecha zmarznie.

  Szyjąc bluzę, naszła mnie myśl, jak wykorzystać pozostałe skrawki materiału, aby nie zalegały zbyt długo jako "przydasie". Powstały czapki i ocieplacze na szyję. Pełnia szczęścia osiągnięta.

Teraz zima może przychodzić.

Jak to z ninją było.

Kto nie chciał mieć maskotki z ulubionej bajki, ręka do góry!

Ja chciałam Misia Uszatka, i żeby miał ubranka i taki domek....

A Młodszy chce ninje z kreskówki Lego Ninjago. Ale nie jednego, tylko wszystkich...Oczywiście figurki ze słynnych klocków się nie liczą. Byłoby za łatwo. No i jaka to maskotka? Z plastiku?!

 Mamo uszyj! A tu Łuczniczka wysłana na kanał (należało się jej). Polatałam po znajomych i przytachałam do domu dwie maszyny.

Poszukiwania odpowiednich materiałów -  to była chwilka. Potem :

 I do dzieła:

Szycie okazało się przygodą i testowaniem owych maszyn. Pierwsza, to Silver Crest z Lidla. Sprawdziłam. Polecam. Szyje cicho,  nie przerywając snu sąsiadom.  Połączenie polaru z puntem- bez problemów. Trochę drga przy wrzuceniu wyższego biegu, czyli jak się chce szybciej. Maszyna na dobry początek.

Z ninją poszło bez problemów.

Druga maszyna ( na warsztacie drugi ninja dla zaprzyjaźnionych), była dla mnie dużym zaskoczeniem. Jako że Silver Crest miałam na chwilkę, a bez maszyny na weekend nie mogłam zostać, bo groziło to depresją, pożyczyłam też Husqvarnę 6360. Ciężka..., jak armata. No i tak sobie myślałam:  i co ty potrafisz, jakieś pokrętła na zmianę, jakaś taka passe, bez gadżetów... Zaskoczyła mnie wszystkim. Jest cicha, mocna, bez zmiany igły (nawet nie zajrzałam, jaka jest założona) przeszyła polar, punto, satynę, bawełnę z aplikacją... oczywiście nie wszystko na raz, po kolei.  Bardzo dobry transport. No i to wąziutkie wolne ramię - marzenie. Pogratulowałam właścicielce. Miała nie lada szczęście, kupując.

W porównaniu moja Łuczniczka wypada blado, ale trochę ma lat i trochę się naszyła, no i raczej jej nie oszczędzałam...

Maskotki wypchałam wkładem do poduszek. Zaszyłam. Oczy wyszyłam czarną muliną. Czarny pas z czarnej dzianiny. Jak na szycie pod presją : czy już, czy już, czy już?! wyszło całkiem całkiem :)

Już.

Młodszy zadowolony, o pozostałych kompanach czerwonego nie wspomina.. na razie..

 Mnie zaś inwencja twórcza poniosła i jeszcze bluzę uszyłam. To lubię: widoczny efekt mojej działalności krawieckiej :

aaa ciaaaa  :)