Epizod 39/52

   Jaki miałam wczoraj fajny dzień! Już o 8-ej zostałam prawie sama w domu. Prawie, bo Starszy, nie chciał być kibicem, wolał podłączyć się do kompa, a w tym przypadku, to jakby go nie było. Mogę śmiało powiedzieć, że wczoraj zrobiłam sobie ten kobiecy strajk, co to ma być jutro. Nic nie robiłam, nic, tylko szyłam. C u d o w n i e!!! Na pierwszy rzut poszła sukienka kopertowa. O to, to, to. To był pomysł sprzed lat. Nawet wykrój miałam sprzed lat, maksymalnie 10, bo Burda z 2006/9. Zapowiadało się idealnie. Kawa, muzyczka, klapki na oczach... Materiał, barbi, w ilości 2,5 metra, chociaż Burda podaje 2,15 dla rozmiaru 40. Ale, ale, jak to w moim przypadku bywa, coś nie doczytałam..., coś nie sprawdziłam... Przecież od tylu lat z Burdy szyję.. I zgubiła mnie rutyna, chociaż na początku nic na to nie wskazywało.  Więc dalej było pięknie: prawie sama, kawa, muzyczka, maszyna... Oczywiście postanowiłam wprowadzić swoje innowacje do modelu 115. Dół przodu zamieniłam na asymetryczne półkoło. Pozszywałam górę, doszyłam dół. Przymierzyłam. Hymm... Chciałam uszyć sukienkę raczej na jesień, raczej taką, pod którą nie będę nic zakładać, raczej nie dla matki karmiącej w miejscach publicznych. Cóż... Dekolt, dekolt okazał się zbyt dosłowny i jeszcze rozchodził się na boki. Może, może gdybym wybierała się na galę, to sukienka idealna, z duuużą ekspozycją. I tak ramiona mi się dziwnie układały, że postanowiłam je trochę podnieść. I talia wydała mi się za nisko.  Więc tak, poprułam CAŁOŚĆ! Podniosłam ramiona, zwiększyłam podkrój pach. Linię talii przesunęłam o dwa centymetry. Przymiarka. Dekolt bez zmian, no za duży. Od czego ma się tą słynną kreatywność. Żarówka rozbłysła mi nad głową, jak u Edisona (a on też samouk). Odszycie podkroju dekoltu zamieniłam na plisę dekoltu, docinając jeszcze dwa takie same elementy. Aha, aha, ponieważ w Burdzie dla tego modelu przewidziano rozmiary tylko do 40, a ja ,wiadomo, strrraszny plus size 42 ;), model odpowiednio powiększyłam na etapie krojenia. No tylko po to, jak widać, żeby przy dekolcie go trochę przyciąć... Zawsze jednak lepiej mieć z czego przycinać. Tak, dekolt przycięłam, aby doszyć plisę (szer gotowa 4,5 cm), tak, aby nie wchodziła mi na kark, czego nie znoszę. Plisy nie podkleiłam żadną flizeliną. Doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jak jej współpraca z pozostałą częścią przodu przebiegać będzie w sposób zgodny z właściwościami tkaniny. I od razu było wyjściowo, tzn. można się było pokazać, bez zbędnych obnażeń. Przyszła pora na rękawy i tu właśnie zgubiła mnie rutyna. Wiecie, jak robicie wykrój z Burdy, to trzeba pamiętać o tych wszystkich kreseczkach i znacznikach. O nie, nie pominęłam żadnego. Tylko nie zwróciłam uwagi, że linia ramion jest przesunięta trochę na tył! A okazało się to przy wszyciu rękawów. W życiu moim krawieckim nigdy tak rękawa sobie nie wszyłam! Pomyślałam sobie, pierwszy raz go wszywając, że skoro tak, to znacznik główki rękawa, musi pokrywać się ze znacznikiem linii ramienia. Co się nakombinowałam, żeby dobrze wyszło... a wyszło beznadziejnie! Drugie wszywanie: znacznik główki rękawa dostosowałam do szwu, który miał opadać ku tyłowi, a który to zawczasu sobie poprawiłam(!!!!). Parafrazując cytat: nie musi być perfekcyjnie, żeby było dobrze. Odetchnęłam z ulgą, bo już rozpatrywałam opcję udania się do sklepu i dokupienia materiału na nową górę. Potem doszyłam dół. Wyrównałam, podwinęłam i zrobiłam wiązanie w stylu szarfy. I co Wy na to?  Mnie się podoba. Jutro za to będę musiała odbyć strajk włoski i nadrobić to, co sobie w sobotę odpuściłam...