Nie dobrze, nie dobrze. Po dwóch tygodniach tłumaczeń symultanicznych, rozbudowywania bazy słów z języka włoskiego, smarowania kremem z filtrem i opędzania się od "goodprajsów", którzy chcą Ci sprzedać piątą parę okularów i siódmy portfel, nie wiem, co napisać. Że ręce bardzo się się przydają w rozmowach z Włochami, bo gesty mówią nieraz więcej niż słowa. Że lody, kawa i pizza już nigdzie nie będą smakowały tak jak tutaj. Że możliwości zaparkowania samochodu są nieograniczone. Że podróżny na skuterze może wszystko. Że kierowcy jeżdżą, jakby głowy potracili, najpewniej biorą przykład ze swej patronki św. Katarzyny, której głowa spoczywa w Sienie, a pozostałe szczątki doczesne w Rzymie. Że Młodszy nie chce zostać świętym, bo nie chce żeby go pocięli na kawałki - efekt wizyty w Sienie. Że każde miasteczko jest na szczycie wzgórza, a Montepulciano nawet bardziej, bo gdy już, już ci się wydaje, że za zakrętem główny plac, tam pojawia się kolejna stroma uliczka. Że włoskie słowa mają smak i zapach. Że będzie mi brakowało wszystkiego.
A sukienka z kelikrepy w kropeczki.