Czy już pisałam, że szycie na siebie wieczorem, to nie najlepszy pomysł? Noooo, tak bywa. Poza zmęczeniem, które, po całodziennej bieganinie, może przytępić umysł, zmieniają się też parametry... Tzn. wymiary. I tak: szyjecie wieczorem, przymiarki, prucie i te sprawy. Podwijanie zostawiacie sobie na rano, żeby było tak na świeżo, czyli wszystko gotowe, leży dobrze, nawet podszewka się nie zwija. Następuje rano, mierzenie w celu określenia długości... i ... halka wyjeżdża spod sukienki. Ha! Bo halka jest osobno! Bo tak sobie wymyśliłam, że halka będzie integralną częścią, którą w razie "W" zdejmę, gdyby przeszkadzała, czy co tam... A halka oczywiście do sukienki, a sukienka na wesele. Ale może od początku, a na początku było zaproszenie i czasu do wesela, że ho ho ho, albo i więcej. I jak to u mnie bywa, z powodu nadmiaru czasu, sukienkę szyłam tuż przed. Oczywiście szyłam wieczorem. Z modelu 119 z Burdy 3/2008 wybrałam górę, dół to już prawie klasyka, czyli prawie koło. Materiał bawega, róż landrynkowy, ilość 2 metry. Górę odszyłam podszewką, łącznie z rękawkami. Do sukienki wymyśliłam sobie halkę z tiulową falbaną, żeby ładnie uniosła jej dół. Szyłam wieczorem. Halka pasowała idealnie, nic a nic nie wystając spod sukienki. Zużyłam na nią 120 cm podszewki (krojona z półkoła), i 60 cm sztywnego tiulu i jeden kryty zamek. Ilość falban tiulowuch: jedna, szeroka na 30 cm. To, że podwijać sukienkę miałam dnia następnego, nie miało wpływu na zaistniałą sytuację. Długość halki była o 10 cm krótsza od długości sukienki. Gdybym tylko ją doszyła do sukienki... Ale zapomniałam.... A nie mogę tak napisać, bo gdybym wcześniej "wiedziała", to mogłabym "zapomnieć", więc nie wzięłam pod uwagę, że rano to się ma mniej w obwodach niż wieczorem, że dnia następnego, to jest w dniu wesela będę biegać jak nakręcona, że do obiadu to niewiele zjem, i że potem będę wykonywać pląsy, w których całe ciało będzie się naciągać, wyginać, etc. Gdybym w/w czynności wzięła pod uwagę, to pas w halce dopasowałabym na maxa, a potem wykonała kilka nieskoordynowanych ruchów rękami i tułowiem i halka nie zjechałaby. A tak, na przeróbki nie było już czasu, dobrze, że podwinąć zdążyłam, halka musiała być korygowana agrafką :) Oczywiście prawie nikt o tym nie wiedział. Agrafka też się nie zdemaskowała... nie wbiła mi się w boczek w czasie pląsów i innych węży. Nic nie pękło też na szwie (czego lata temu miałam okazję doświadczyć...). Dół sukienki "kołował" się jak trzeba i tak fajnie szeleścił... A nogi to mnie bolą...