Pociąg do szycia.

Jak to było? Jak to było? Idą dwie blondynki po torach… i że schody takie długie, a poręcze za niskie, ale na szczęście winda już jedzie :)

Po torach, na których odbywała się sesja niestety od dawna już nic nie jeździ, albo bardzo rzadko. Pociągi przekierowano na inne tory… Część ludzi się dziwi, część żałuje… To trochę tak, jak z decyzjami zmieniającymi nasze życie. Takimi w stylu: a gdyby tak rzucić to wszystko i …

I zająć się szyciem. W oddali piękna stacja “Uszyłam Sama”. Schody. Niby zwykłe, ale każdy stopień ma swoją nazwę: instrukcje w Burdzie, arkusze wykrojów, odszycia, podszewki, lamówki, główki rękawów, tkaniny bez elastanu, flizeliny, zamki kryte, spódnice z koła, płaszcze, kurtki, sukienki… Aż czasami chce się przeskakiwać po dwa, ale ich nie ubywa… Poręcze to nasze zaangażowanie, radość, marzenia, ale też wsparcie i pomoc innych. A obok “winda-dzianina”, wywożąca w trybie szybkim, głodnych efektów i sukcesu, na peron “Pasja”.

A na peronie już stoi, już bucha parą pociąg do szycia. Wsiadamy wszyscy. Zajmujemy miejsca i w drogę… Od jednej stacji do drugiej, od marzenia do realizacji. Czasami na trasie wykrój - wykończenie dekoltu zdarzą się przewozy komunikacją zastępczą. Czasami na etapie szycia pociąg zwolni do prędkości parowozu. Modernizacje na trasie nieustające - nowe metody, techniki szycia, wykorzystanie trików, zmiana floty: hafciarki, renderki, overlocki, by po latach stwierdzić: teraz już tak nie uszyłabym… Potem pociąg do szycia przyspiesza i nagle okazuje się, że pędzimy jak pendolino, z wifi i ekspresem do kawy lub w strefie ciszy własnych wagonów - pracowni.

Po drodze ciągle ktoś wsiada, ktoś wysiada, bo stwierdzi: wystarczy. Większość jedzie dalej. Jednak nie ważne, jak szybko ten pociąg do szycia pędzi, ważne kto siedzi obok w przedziale. Bo po latach okazuje się, że w tym szyciu chodzi o ludzi. O historie, które nam zostawiają, o przyjaźnie, które tworzą się nad arkuszem wykrojów, przy belce materiału, nad zachwytem nad uszytą rzeczą. O ludzi, którzy uczą nas szyć. O ludzi, dzięki którym stajemy się bogatsi w doświadczenie.

Pociąg do szycia to ciągle zmieniający się rozkład naszych możliwości.

***

Sukienka w kratkę jest właśnie takim parowozem w szyciu. Uszyta na wiosnę, obfotografowana w lipcu, opublikowana w styczniu. Na etapie zszywania były “przewozy” , bo wszycie zamka krytego za pierwszym razem tak, by kratki się zgadzały, udaje się tylko raz, a ten raz już miał miejsce. Spasowanie kratek w modelu 128 z Burdy 11/2013 to kolejne “roboty na torach”. A sesja zdjęciowa… niemal jak budowa drugiej linii metra. “Weź balony, będzie kontrast” i 150 zdjęć… Cóż, model sprawdzony, bardziej dopasowany, oczywiście z kołnierzykiem, noszony z satysfakcją.

Kolejna linia otwarta, wstęgi przecięte.

Pozdrawiam z podróży w szyciu :)

Jola

Epizod 45/52

     Gdybym prowadziła vloga, to dzisiejszy materiał zawierałby sporo "wypikań". W ogóle, jeśliby oceniać 45 sukienkę po ilości "piii", to wyszłoby, że uszyta jest z pikówki, a nie z dzianiny. No, piiiiii, ciągle mi ktoś przeszkadzał. Najpierw mi przeszkadzali przy krojeniu. Rozłożyłam materiał, wyrównałam kratki, bo wiadomo, z kratkami zawsze jakiś cyrk jest. Wyjęłam wykrój, rozplanowałam go na dzianinie i  telefon! Mama dzwoni, że brokuły do wzięcia. Ok. Biorę nożyczki w rękę, telefon!!! Czy przywiozę Młodszego do kolegi, bo kolega się nudzi? Najlepiej od razu? Przywiozę. Komenda: zbieraj się! Po 5 min wychodzimy. Mobilizacja lepsza niż w tych nowych jednostkach. Wracam. Jednego mniej w bazie, jakby większy spokój. Biorę nożyczki...., telefon!!! Mama dzwoni, że jutro na cały dzień się zamelduje... No żeszszszsz, przecież ja tu mam "szycie bez Matki"!  Dałam sobie spokój z szyciem. 

  Następny dzień, wykorzystuję czas "szycia bez Matki". Kratka skrojona, elementy z ekoskóry też. Pomyślałam: dzianina na coverek, będzie szybciej. Tralalala wszystko zszywa się niemal samo, krateczki pasują, ekoskóra nie stawia oporu, z resztą jakaś taka bardziej dzianinowa. Przymiareczka i piiii, trzeba zwężać od góry do dołu. Odprułam rękawy. He he he, takie prucie wyzwala wiele "piiii", bo rękawy przyszyte tym super coverlokowym ściegiem do dzianin, he he he. Potem wszystko pozwężałam, znowu uważając, żeby kratki się nie rozlazły. I już sięgałam po rękaw lewy, a tu domofon iiii po szyciu. Potem nastąpiły momenty krawiecko - humorystyczne, bo jednak okazało się, że szycie było z Matką, a nawet trzema, jakby się kto statystykami zajmował. W międzyczasie był obiad, kawka, ciasteczko, przegląd szafy (aleś naszyła!!!!), kawa, zapowiedzi: już nie jemy więcej dzisiaj!, czekolada (bo to nie słodycz), wertowanie Burd, próby wysłania M. na mecz, ale żadnego nie było (ostatecznie poszedł się położyć i zabrał słuchawki...)... Sukienki nie dokończyłam.  Skończyłam następnego dnia. Jak już miałam pozwężane, to doszyłam rękawy. Zrobiłam odszycie z punto, ale nie podklejałam flizeliną. Przy doszywaniu bardziej naciągnęłam, a potem jeszcze przestębnowałam po wierzchu. Bardziej obawiałam się rękawów, że nie będą współpracować z dzianiną, ale nie wyszło tak źle, nawet powiedziałabym, że dobrze wyszło. Z ekoskóry zrobiłam też falbanę do dołu. Dzianina natomiast jest bardzo milutka i cieplutka i trochę już trąci świąteczną atmosferą.  Aaaa, oczywiście wykrój na sukienkę był pierwotnie bluzką z Burdy 11/2013, model 122, który został odpowiednio wydłużony. 

Epizod 37/52

Prześlizgując się po FB, wyczytałam, że mój umysł utracił łączność z ciałem, i że muszę wprowadzić w życie zestaw ćwiczeń, które tę utraconą łączność przywrócą. Wpadłam w stan osłupienia. Jak to, mój umysł nie ma kontaktu z ciałem? Ale, że co? Rozpadłam się i nawet o tym nie wiem? Czyli: jak nakupię tkanin tak, że nie mogę unieść, to nie wynik kompulsywnego zakupoholizmu, tylko tego, że ciało nie dało sygnału: ZLITUJ SIĘ, NIE UNIOSĘ! A jak zjem porcje lasagnii z dokładką i poprawię tiramisu, to nie dlatego, że lubię, tylko dlatego, że nie dotarły do ciała sygnały: ZLITUJ SIĘ, TYLE KALORII ! To by wiele tłumaczyło.... Chociaż, miałam wrażenie, że chwilowe utraty kontaktu z rzeczywistością mam pod kontrolę...  Widocznie jednak to była utrata łączności... Na skutek jej, a w zasadzie teraz, jak już mnie uświadomiono, mogę śmiało powiedzieć, że przez nią, nabyłam taki materiał kraciasty. Po odzyskaniu łączności, długo się zastanawiałam: i co ja z tego uszyję? Krata po skosie, poliester jak nic,  z dodatkiem elastanu, lejący, nie mnący, nie oddychający. W trzech kolorach ta krata, (od razu wiedziałam, że cokolwiek uszyję nie mam butów). 170 cm braku łączności. No i pojawiła się Burda 8/2016 ze swoim "the best of" czyli modelem 124. I zaczęło się. Kilka przygód z kratką mam za sobą i nieskromnie zupełnie powiem, że zakończyły się oczekiwanym sukcesem. Ta jednak krata po skosie mnie wykończyła. Spasowanie jej na szwach graniczyło z cudem. Raz - że po skosie, dwa - że z elastanem, trzy - krzywy nadruk! Tego to się mało kto spodziewał, a ja to już wcale. Środkiem wzór był jakby bardziej zbity, na bokach się poszerzał. Całe sobotnie przedpołudnie spędziłam układając formę na materiale. Każdy kraciasty element formy kroiłam OSOBNO!!! Żeby wyszło mniej więcej. Poza boczkami, bo one od samego początku miały być granatowe. Ale jak myślicie, że można dobrać kawałek granatu w takim odcieniu, jak na kracie, to się przeliczycie. Otóż nie ma! Wybrałam więc ciemniejszy, efekt mnie zadowala. Boczek plus kieszeń - bardzo dobre połączenie. Jakby wyszczuplające. Oczekiwania "mniej więcej" sprawdziły się w następujący sposób: "więcej" na przodzie, "mniej" na tyle. Ale skupmy się na plusach. Przód jest zdecydowanie na plus. Fajne jest pęknięcie przy dekolcie i fajne są kieszenie. Fajny jest fason dołu, w ogóle cały model 124 jest fajny.  Przypuszczam, że wykrawanie go z takiej kraty, to niezłe ćwiczenie na przywrócenie łączności umysłu z ciałem. Przypuszczam, że teraz, w środowiskach osób ZNAJĄCYCH się na szyciu, będę przemieszczać się jedynie przodem do nich. Tył jest wart osobnego wpisu, który w niedalekiej przyszłości. Pozdrawiam.