Lepiej lub gorzej, w ciągłym poszukiwaniu ulubionego fasonu, w cotygodniowych zmaganiach z czasem, materią i maszyną. W nadmiarze pomysłów, w bezkresie białych stron, w całkowitym braku weny pisarskiej i w chwilowym braku polskich znaków w serwisie - się szyje. W szarej codzienności upstrzonej jaskrawymi plamkami małych szczęść, powstała 30 sukienka. 30 powód do uśmiechu. Czy idealna? O rany, nie zadawajcie tego pytania mnie! Posiadając słowiańskie geny z obszaru dorzecza Wisły, zawsze znajdę powód do niezadowolenia. No jest ok, ale ta długość..., a ten materiał...Ale postanowiłam, że tym razem podejdę do tematu w sposób amerykański: jest ok! I koniec, kropka! 30 sukienka, no w głowie się nie mieści. Do tego te kółeczka! 93 sztuki, średnica 6,5 cm. Wykrój sukienki pochodzi z Burdy 3/2009, model 107. Materiał scuba, 150 cm. Mam nadzieję, że jak najdłużej nie będzie się strzępił, ze względu na kółeczka. Z upływem czasu na pewno stopień zużycia odciśnie na nich swe piętno, ale póki co... Póki co mam sukienkę idealnie podkreślającą opaleniznę, sukienkę w której „mogę sobie pojeść” na imprezie, sukienkę z kółeczkami, której nie zawaham się użyć. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie te kółeczka, to sukienka byłaby taka zwykła, ale w niezwykłym kolorze. Kółeczka dodały charakteru... i roboty. Jednak, to kolejny krok w rozwoju umiejętności krawieckich (a raczej improwizacji krawieckiej), w ćwiczeniu cierpliwości (ile razy można nawlekać igłę w maszynie?) i hartowaniu swojego uporu (w tej kwestii należy uczyć się od nieletnich, ci jak się uprą...).
Epizod 6/52
Przodem na tył!
"Kochanie, sukienkę ubrałaś odwrotnie!" . Nie no! Tak?! Nie! Aaaa dekolt z tyłu! Czy dekolt nie może być z tyłu? Tylko z przodu ma być? Faceci to się nie znają...na sukienkach. Na garderobach się znają, takich z płyt i z półkami i wieszakami i drzwiami przesuwanymi i na szafach w ogóle... Na sukienkach nie. A moja najnowsza sukienka z Burdy 12/2015, model 109, ma fajny dekolt na plecach. Zanim jednak stał się fajnym dekoltem, z zakładkami rozchodzącymi się promieniście, przysporzył mi trochę kłopotów. Wybrałam rozmiar 40, nie, nie, z plus size nie zeszłam. Jednak na forach pojawiały się zdania, że sukienka szeroka, więc skoro tak, wzięłam rozmiar mniejszy. Ponownie wybrałam scubę, cieńszą, bardziej wiotką. Ponownie maszyna odmówiła posłuszeństwa, tym razem ta starsza i to od razu na starcie. Kombinacje na poziomie igły zakończyły się założeniem tej do jeansu ( ???!!! ). Ale już na docisk sopki nie miałam wpływu, no i jak już szyła, to rozciągała scubę aż miło! Przeszłam na zygzak i trochę rozciąganie udało się zniwelować. Przód sukienki - sama skromność i bezproblemowość. Tył jednak mi się nie widział, to znaczy widział mi się dorodny tył w mega zakładkach. Pozwężałam boki, duuuużo, ok. 4 cm i jeszcze ku dołowi więcej, a rozmiar 40. Kieszeni na szczęście nie wszyłam od razu, miałam mniej prucia. No i ten tył: przeszyłam jeszcze raz zakładki, zaprasowałam - na ile scuba pozwoliła i wszyłam odszycie. Trochę się bałam, że materiał plus zakładki będą naciągać tył, ale nawet nie. Wszyłam kieszenie. Pierwsze podwijanie zakończyło się powstaniem falbanki i stwierdzeniem, że nie ta długość. Skróciłam, doszyłam plisę i podwinęłam. Podszewki nie wszyłam, co za dużo, to nie zdrowo, odszycia wystarczą. Po wstępnych występach ( jeden koncert, jedna sesja, jedne urodziny ) stwierdzam, że bardzo lubię tę sukienkę. Jest wygodna, i jak przód nie wywołuje sensacji, tak tył robi wrażenie :)
Na przyszłość planuję uszyć taką sukienkę, ale bez zakładek i drugą z takimi zakładkami, ale na przodzie i z paskiem.
Epizod 5/52
Rozmiar z plusem - czyli boska.
Plus size. Okazało się, że jestem PLUS SIZE. Normalne, z naciskiem na normalne, rozmiary są do 38. Od 40 w górę jest PLUS SIZE. No to się porobiło... Z Burdy szyję rozmiar 42, czyli jestem na "plusie", szkoda, że tylko przy rozmiarze.... Swoją drogą, zawsze podobały mi się propozycje dla pań z serii "duże jest piękne". Nie zmartwiłam się. Wykroiłam więc duuuży rozmiar 42, model 112 B, Burda 2/2016. Co za sukienka!!!! Boska!!!! Ta linia, ta falbana, ach!!! Na sukienkę wybrałam czarną scubę ( szlachetniejsza wersja bistoru ), mięsista, rozciągliwa ( chyba pierwszy raz postąpiłam zgodnie z zaleceniami szanownej redakcji ), z połyskiem lekkim. Szyłam, będąc coraz bardziej zachwyconą, bo ta sukienka, falbana, no boskie... Nic to, że PLUS SIZE. Nic to, że młodsza maszyna nie chciała szyć scuby, mimo wielu zmian igieł, nici i innych kombinacji, z coachingiem włącznie. Nic to, starsza maszyna ( jakieś 20+ pod stopką ) dała sobie radę. Gdy do końca zostało jeszcze tylko podwinąć, nadeszła "końcaświata", w postaci wirusa jelitowego. "Końcaświata" miała same minusy, o których wolę nie wspominać...., "końcaświata" miała dwa plusy: świetnie oczyściła układ trawieny oraz wzmocniła mięśnie głębokie ( te, o których nie miałam pojęcia, że są...). Potem tylko dwa dni w pozycji horyzontalnej i na diecie NNJ (nic nie jem ) i już po "końcaświata". Moja boska wisiała sobie w tym czasie na manekinie. Przymiarka. Na mnie wisiała bardziej. Prucie, przeszywanie, prasowanie... Żmudny proces zwężania nie ominął rękawów, do tego skróciłam je do 37 cm . Zeszłam chyba do rozmiaru 40, ale to dalej plus size...;) Falbanę podwinęłam z pomocą taśmy termicznej. Wiem, wiem, dzianiny na taśmie się nie trzymają, ale założyłam, że dół falbany nie powinien się naciągać, no i że scuba trochę grubsza, więc powinno się trzymać. Dodatkowo taśma termiczna usztywniła dół falbany, dzięki temu ładnie się układa.
Uff, zdążyłam. Sukienka jest. Czyli jestem na plusie :)