Epizod 35/52

Słabnę. No nie dam rady na wdechu do 67 roku życia. Postanowiłam zainwestować w dwa pustaki od zapoznanej firmy produkującej materiały budowlane. Kładziecie takie pustaki na noc na brzuch i rano brzuch plaskaty jak tralalala. Na wdechu nie dam rady też z powodów dietetycznych, czyli przez ziemniaki. Ewidentnie nie sprzyjają sześciopakowi. Na zmarszczki są za to świetne. Na zmarszczki na brzuchu... Bo wyobraźcie sobie, że szyjecie sobie sukienkę, w wielkim pośpiechu, z materiału który w ogóle i ani troszeczkę się nie rozciąga. Wyobraźcie sobie, że pośpiech pośpiechem, ale materiał ma potencjał: imituje skórę. Wyobraźcie sobie, że do tego jest lekki, sztuczny jak połowa obsady "Mody na sukces" i trochę drażni nos zapachem chińskiej fabryki. Model sukienki z takiego materiału, jedyny właściwy, to sukienka tuba. I wyobraźcie sobie, jak z takiego prawie skórzanego materiału, będą efektownie wyglądały frędzle doszyte z boku. 

 Ale po pierwszej przymiarce okazuje się, że tuba to jest ze mnie. Materiał totalnie na tubę się nie nadaje. Zagina się w najmniej oczekiwanych miejscach. Na frędzle nie nadaje się zupełnie, bo się strzępi na całego. Do tego moje boczki skutecznie ograniczają swobodny opad tkaniny. A wykrój wycięłam, jak Burda przykazuje, nic nie modyfikując, przynajmniej na tym etapie, i zeszyłam na prosto. A taka prosta to nie jestem (jak nic przez ziemniaki). No i się zaczęło. Zaszewki na tyle - wiadomo; poluzować boczki - nie nastraja to optymistycznie; i coś zrobić z tymi dziwnymi zagięciami na przodzie (po bokach sześciopaku) - czyli najlepiej zaszewki, takie po łuku, bo tak się marszczy. Jeszcze trzeba pamiętać, że materiał się nie rozciąga, a pasowałoby mieć pewną swobodę ruchu po wszyciu rękawów. I oto efekt. Sukienka prawie ze skóry, kolor bardzo, bardzo fajny - skórzany,  personalizowana (z uwzględnieniem wszelkich krzywizn anatomicznych), rękaw 3/4, więc i na chłodniejsze dni się nada. Ozdobników nie doszyłam żadnych. Trudności (he he he, jakby to co powyżej napisane, to była bułka z masełem): musiałam zmieniać igłę, jak szyłam po lewej stronie, igła do dzianin była super, ale jak musiałam coś przeszyć po prawej, za nic w świecie nie chciała współpracować. Zakładałam igłę do skóry. O dziwo zwykła stopka i transporter działały bez zarzutu. Może kiedyś doszyję jej podszewkę, żeby się lepiej układała i żeby zyskała na wadze, bo naprawdę jest tak lekka, że się jej prawie nie czuje na sobie. 

Model pierwotny 121 pochodzi z Burdy 8/2015 .

Epizod 34/52

Jak się gotuje, to się nie czyta.

Jak się gotuje, to się nie szyje.

Generalnie, każda czynność odciągająca od gotowania w jego trakcie, przyczynia się do kulinarnej katastrofy. Cóż, w ten sposób, straciłam już jeden szybkowar (kapusta się udusiła na amen), 10 litrów sosu pomidorowego (zyskał całkiem nowy aromat), 4 kg śliwek węgierek wraz z rondlem, patelnie sznycli... A ostatnio znowu sos pomidorowy. Ale jest pewna zmiana, jak poprzednie katastrofy nastąpiły w związku z zajmującą lekturą (nawet pamiętam tytuły, same klasyki), tak tym razem sos poszedł z dymem przez szycie. Garnczek odzyskałam - dwa dni namaczania denka w chemii ogólnie dostępnej i z zastosowaniem wszelkich porad Perfekcyjnej Pani Domu. Wszystko przez to, że stanie i mieszanie łychą w garze z pomidorami, wydawało mi się takie monotonne. Przecież taki minimalny płomień nie może narobić dużych szkód. Przecież pomidory mają w sobie sporo wody. Przecież garnczek ma dosyć grube dno. Przecież wybiorę całkiem prosty model... Pognałam po materiał do szafy. Przemieszałam w garze. Poszukiwania Burdy z odpowiednim wykrojem potrwały trochę dłużej (Burda 4/2016, model 115). Pomieszałam w garze. Zrobiłam wykrój. Pomieszałam w garze. Wykroiłam elementy, raptem siedem: przód, tył, paseczek dekoracyjny, pliski wykończenia dekoltu przodu i tyłu, worki kieszeni. Mieszanie, coś tak słabo się gotuje... Przeprasowałam pliski. Przeszyłam zaszewki. Przyszyłam pliski. Przeszyłam paseczek i przyszyłam do tylnej części dekoltu. Zszyłam ramiona, boki, wszyłam kieszenie. Podwinęłam, przymierzyłam. Specjalnie wzięłam taki nieskomplikowany model, żeby nie było za dużo dopasowywania, kombinowania. Specjalnie wybrałam granatową wiskozę na ostatnią letnią sukienkę. Specjalnie podkręciłam płomień pod garem z sosem pomidorowym, bo przy ostatnim mieszaniu wydawało mi się, że w takim tempie, to będzie pyrkało godzinami...A te pomidory, to specjalnie mają takie skórki, które przywierają do dna... I jak szybko uszyłam sukienkę, tak szybko wyprawiłam przypalony sos z nurtem wody klozetowej. Muszę nadmienić, że sos pomidorowy jest drugim, po ogórkach, najbardziej pożądanym przetworem w moim domu. Na trzecim miejscu jest dżem z dyni. Będę bardziej uważać...

Epizod 33/52

Bez dramatów. Żadnych nagłych zwrotów akcji, skoków ciśnienia, nieparlamentarnych epitetów pod adresem własnym, maszyny, nici i materiału. Szycie marzeń. Kroicie, zszywacie, mierzycie, wykańczacie, taaaadaaam. Wykrój na górę pochodzi z Burdy, ale tak go pozmieniałam, że z oryginałem ma wspólną linię boków i zaszewki. Dół, mój ulubiony, wiadomo. Największy problem i jedyny właściwie, to była decyzja, która strona będzie prawą  (bo tkanina dwustronna). Granatowa, klasyczna, uniwersalna, czy turkusowa, niestandardowa, oryginalna, wesoła? Ta dwoistość tkaniny... W zasadzie to wyglądało tak: zakupy w tkaninowym, jeszcze podszewka i nie oglądać się na boki, nie oglądać... no mówiłam: nie .... , jeszcze 1,70 tego tam dwustronnego. I prawie się nie mnie, no same zalety. W celu ustalenia, która strona ma być prawa,  zrobiłam nawet mały research  wśród wąskiej grupy domowników.... Wyniki marne, ale wiecie jak to jest.. z facetami o kolorach. Decyzję podjęłam szybko, w 00:00:09:58 sekundy, jak Usain Bolt. Granatowa strona będzie prawą. Stwierdziłam, że taka sukienka będzie mi potrzebna co najmniej kilka razy. Przód sukienki, taki grzeczniutki: dekolt w łódkę, linia ramion łagodnie opadająca, długość do kolanka. Tył za to ma dekolt V i bardzo mi się podoba. Trochę było zabawy z odszyciami, bo musiałam je sobie sama stworzyć, he he he odrysować. A są to odszycia w całości, czyli odszycie pach i dekoltu razem. Zabawa przednia (tylna też), polecam, szczególnie przy zszywaniu wszystkiego do... w całość. Jak wspomniałam, szycie poszło szybko. Teraz tylko czekać na okoliczności sprzyjające do założenia sukienki, którą już lubię za kolor (który na zdjęciach bardziej jak błękit paryski, niż granat) i fason i dekolt V. O, rozpoczęcie roku szkolnego, myślę, że to dobry powód do świętowania, nieprawdaż Rodzice?  

Epizod 32/52

To naprawdę jest sukienka. Wygląda jak spódnica i bluzka z baskinką, ale tylko wygląda. Na samym początku była wizja. Och, wiadomo, wizja wyidealizowana, miałam w niej ze 30 cm mniej w pasie... Materiały się zgadzały, góra wiskoza czarna w białe kropeczki, dół stretch (przynajmniej tak pisało na metce), kolor murawy na Old Trafford - czyli zielony. Góra: część sukienki z Burdy 8/2016, model 124 , swoją drogą bardzo, bardzo mi się podoba całość modelu 124. Baskinka z półkoła.  Dół: spódnica, z dwoma zaszewkami z tyłu (świetnie ten myk modeluje zbyt dorodny tył), można niemal powiedzieć, że podstawowa, gdybym miała cokolwiek do czynienia z konstrukcją. Jednak jedna taka mądrala powiedziała, że po co się męczyć, skoro są gotowe wykroje...i ja się do tego stosuję. Ale chylę głowę przed konstruktorami wykrojów i jestem im dozgonnie wdzięczna. Moje doświadczenie z dziedziny konstrukcji, tak teoretyczne, jak i praktyczne, obejmuje wykrojenie spódnicy z półkoła, koła i nadkoła..., eeee czyli koła za zakładkami vel kontrafałdami. I to w zupełności mi wystarczy. Mój matematyk i tak nie pokładał we mnie większych nadziei. Zatem, korzystając z gotowych wykrojów, postanowiłam je połączyć. Wizja wizją, ale w trakcie szycia zaczęłam mieć wątpliwości. No niby te baskinki teraz modne, ale ten dobór materiału, to jednak nie za bardzo. mogłam jednak uszyć bluzkę i spódnicę, tylko co ja zrobię z zieloną spódnicą? I jak ja to zszyję razem? Zamek dłuższy niż 30 cm nie był brany pod uwagę, bo był w każdym innym kolorze, tylko nie czarnym, a do pasmanterii iść mi się nie chciało.  Padło więc na zamek wszywany w bok. Tylko: czy tę baskinkę wszyć w szew, czy puścić wolno? Wyszło, że wszyć w szew. Góra sukienki bez rękawów, więc wykonanie odszyć zajęło więcej czasu, niż zrobienie pęknięcia przy dekolcie. Spódnicę, czyli dolną część sukienki, tak sobie dopasowałam, że nie sprawdziłam, czy mogę w niej usiąść! A jeszcze taka sprytna byłam, że każdą przymiarkę robiłam w butach widocznych na zdjęciach. Wszystko po to, by rozwiać wątpliwości i nieco ocieplić wizję, do której traciłam zapał. Mój wewnętrzny głos mówił mi: szyj, wyzwanie, projekt, szyj... No i skończyłam sukienkę nr 32. Nawet jej dół podwinęłam szwem francuskim. Potem jeszcze pomyślałam, że z dwustu zdjęć, może ze dwa wybiorę... Jednak, jak widać, zbyt intensywne myślenie czasem szkodzi... 

Epizod 31/52

Nie ma szycia bez przygody. Co tam przygoda! To był thriller! Dożynki w senie dosłownym i w przenośni. Wszak za tydzień w wielu gminach rozpoczyna się Święto Plonów. Obrzędy dziękczynne, zabawy regionalne i na wieczór "gwiazda estrady", a potem pokaz latających sztachet oraz lekkiego sprzętu rolniczego (zależy jak mieszkańcy przyjmą gości). Ale wracając do szycia... to były dożynki, którym bliżej było do harakiri. Wymyśliłam sobie sukienkę na koniec lata.  Lekka bawełna w kwietny wzór miała jedną dosyć szczególną zaletę: otóż cenę - 8 zł/m. No to jak było nie kupić? Kolejną cechą była jej przeźroczystość, na co, w czasie zakupu, nie zwróciłam uwagi, a co stało się przyczyną całej serii niefortunnych zdarzeń. Czyli nie było jak u Hitchcoca, trzęsienia ziemi, tylko słodkie love story. Wyprałam materiał, jak zawsze przed szyciem... Pomyślałam, skroję sukienkę po skosie, będzie się lepiej układała. Pomysł był dobry i materiału było wystarczająco. I wtedy zuważyłam, że poza lekkością, drobnym, ażurowym wzorem i kwietnym rzucikiem, materiał jest dosyć prześwitujący. Trzeba podszyć podszewkę. Najlepiej lekki batyst. Nic trudnego, mam taki, tylko gdzie ja go wcisnęłam, nooo gdzie ja go dałam... Wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi... jak wywaliłam wszystkie materiały, które posiadam, bo gdzieś ten biały batyst był... Oczywiście znalazłam go na samym końcu, gdy prawie wszystkie materiały wylądowały w szafie równiutko poskładane. Całe pół metra! No dramat, szyciowy dramat. Nic to jednak, zamieniłam pomysł na podszewkę z batystu, na podszewkę z bawełny, takiej zwykłej, jakby na prześcieradło (do środka wszak nikt nie zagląda). Wycięłam  poszczególne elementy, ale kierunek ułożenia formy był po nitce! Całkowicie wyleciało mi z głowy, że części wierzchnie są krojone po skosie! Mało tego, pozszywałam wierzch i podszewkę razem, bo i to bawełna i to bawełna... Przymiarka, a tu się wszystko skręca i zwija, o ja cię kręcę. No jakiś dramat, odcinek drugi. Prucie, spinanie, przeszywanie, prasowanie, się marszczy, no to znowu: prucie... krew idzie oczami (to już american crime story). Jakoś to ogarnęłam, do perfekcji daleko. Bo gdyby było odwrotnie, materiał wierzchni, krojony po nitce, a podszewka po skosie, to nie byłoby tyle zachodu. Niestety, nieustająco się uczę, się uczę na własnych błędach. I coś na pamięć muszę wziąć... Z ciekawostek, podszewkę dołu, zwykłą bawełnę, usztywniłam krochmalem w spraju do koszul. Natomiast zamiast odszycia dekoltu i pach zastosowałam plisę krojoną ze skosu. Gdyby jeszcze odszycie miało mi odstawać, to krew tryskałaby jak u Tarantino. No ale mam, mam sukienkę na koniec lata, na dożynki, na imieniny u Teściowej. Wykrój góry pochodzi z Burdy 8/2011, model dla wysokich 125 (nie skracałam). Dół to "prawie" koło, czyli mój ulubiony wykrój Burda 4/2007, model 104.

Epizod 30/52

Lepiej lub gorzej, w ciągłym poszukiwaniu ulubionego fasonu, w cotygodniowych zmaganiach z czasem, materią i maszyną. W nadmiarze pomysłów, w bezkresie białych stron, w całkowitym braku weny pisarskiej i w chwilowym braku polskich znaków w serwisie - się szyje. W szarej codzienności upstrzonej jaskrawymi plamkami małych szczęść, powstała 30 sukienka. 30 powód do uśmiechu. Czy idealna? O rany, nie zadawajcie tego pytania mnie! Posiadając słowiańskie geny z obszaru dorzecza Wisły, zawsze znajdę powód do niezadowolenia. No jest ok, ale ta długość..., a ten materiał...Ale postanowiłam, że tym razem podejdę do tematu w sposób amerykański: jest ok! I koniec, kropka! 30 sukienka, no w głowie się nie mieści. Do tego te kółeczka! 93 sztuki, średnica 6,5 cm. Wykrój sukienki pochodzi z Burdy 3/2009, model 107. Materiał scuba, 150 cm. Mam nadzieję, że jak najdłużej nie będzie się strzępił, ze względu na kółeczka. Z upływem czasu na pewno stopień zużycia odciśnie na nich swe piętno, ale póki co... Póki co mam sukienkę idealnie podkreślającą opaleniznę, sukienkę w której „mogę sobie pojeść” na imprezie, sukienkę z kółeczkami, której nie zawaham się użyć. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie te kółeczka, to sukienka byłaby taka zwykła, ale w niezwykłym kolorze. Kółeczka dodały charakteru... i roboty. Jednak, to kolejny krok w rozwoju umiejętności krawieckich (a raczej improwizacji krawieckiej), w ćwiczeniu cierpliwości (ile razy można nawlekać igłę w maszynie?) i hartowaniu swojego uporu (w tej kwestii należy uczyć się od nieletnich, ci jak się uprą...).